17/04/09

Abraham i Sara usłyszeli kiedyś obietnicę, że będą mieć syna. Miała to być odpowiedź na pragnienie, które nosili w sobie przez całe życie, a które ciągle przypominało im, że są małżeństwem niespełnionym, niezdolnym do przekazania życia. Wydawało im się, że mają prawo do dziecka. W tym pragnieniu i poczuciu należnego im szczęścia zdążyli się zestarzeć. Niemożliwe miało stać się możliwym. Czas płynął, pragnienie się wzmagało, cierpliwość się kończyła, potomka ciągle nie było. Postanowili mieć dziecko za wszelką cenę. Być może poczuli się oszukani. Nikt nie chce padać ofiarą iluzji, zwłaszcza w sprawach ważnych i delikatnych zarazem. Rozczarowania bolą. Narzędziem spełniania marzeń miała stać się piękna niewolnica Hagar. Wystarczyło pomyśleć i wykorzystać panujący zwyczaj, rodzaj niepisanego prawa. Pozwalało ono, by w przypadku niepłodności pani domu, jedna z jej niewolnic użyczyła swojego ciała, stając się biologiczną matką. Potem rodząc na rękach niepłodnej pani oddawała jej dziecko tracąc do niego wszelkie prawa. Nagrodą była hojna zapłata, czasem wyzwolenie. O instrumentalnym traktowaniu kobiety nikt nie myślał. Miało to jednak swoje konsekwencje, które niejednokrotnie przerastały ludzi. Nawarstwiło się kilka bardzo trudnych problemów. Abraham i Sara uciekając od jednego cierpienia, wpadli w drugie, którego rozmiarów nie byli w stanie przewidzieć ani dla siebie ani dla nikogo. Krzyż małżeńskiej niepłodności nie przestał być krzyżem. W tym względzie nic się nie zmieniło, jako małżeństwo dalej byli niepłodni. Czekała ich adopcja dziecka niewolnicy. Pokochać Izmaela nie byłoby trudno, gdyby niewolnica Hagar miała trochę pokory. Tymczasem jako płodna zaczęła upokarzać bezpłodną Sarę i małżonkowie znaleźli się w potrzasku swoich pomysłów, niejako „pomiędzy”. Szczęście, które miało być tak oczywiste, przestało oczywistym być. A ponieważ nikt nie chce cierpieć, nawet jeśli zawini, zaczyna tworzyć strategię przetrwania. Oboje broniąc się przed konsekwencjami własnych wyborów, właściwie zmuszają niewolnicę by z Izmaelem uciekła na pustynię. Konsekwencje ucieczki jednych miażdżą drugich. Winni ranią niewinnych.
Bóg poruszony sposobem potraktowania niewolnicy wypowiada zaskakująco twarde słowa: „ Twój syn będzie dziki jak onager (dziki osioł): będzie walczył przeciwko wszystkim i wszyscy – przeciwko niemu; będzie utrapieniem dla swych pobratymców” – Rdz 16, 12n.
Słowo się spełniło. Strach pomyśleć, że konsekwencje tamtego nieposłuszeństwa trwają do dzisiaj, tyle wieków. Potomkowie Izmaela są nieopisanym utrapieniem dla potomków Izaaka, Arabowie i Żydzi muszą dzielić tę samą ziemią sądząc, że mają do niej wyłączne prawo. Nawet koncepcja „ziemia za pokój”, nawet powstanie Autonomii Palestyńskiej, nie rozwiązało problemu wzajemnych relacji. Nie ma pokoju, natomiast na oczach świata powstaje gigantyczny mur, liczący kilkaset kilometrów, uzbrojony w najnowocześniejszą elektronikę, by oddzielać „dzieci wolnej” od „dzieci niewolnicy”.
Wydaje się, że jest w tej historii zawarta pewna analogia do współczesnych prób „posiadania dziecka za wszelką cenę”, skrótowo i enigmatycznie nazywanych in vitro. Są mity, które z ewangelicznego punktu widzenia należy obalić, czy się to komuś podoba czy nie.

Mit I – Rodzice mają prawo do dziecka
Grzech pierworodny w myśleniu wielu małżonków polega na całkowicie błędnym założeniu. Jest nim całkowicie subiektywne (skądinąd zrozumiałe) ale fałszywe przekonanie, że macierzyństwo i ojcostwo się należy. W Ewangelii nie znajdziemy na ten temat nawet jednego zdania. Nic nikomu się nie należy. Bóg wszystko może, ale niczego nie musi. Miłość jest wolna w swoich decyzjach; daje co chce, komu chce, jak chce i kiedy chce. A więc nie zawsze, nie wszystko i nie każdemu! Człowiek nie powinien w żaden sposób tej miłości „przymuszać”, „szantażować”, nawet najbardziej szlachetnymi odruchami serca. Tego myślenia muszą się wystrzegać także zwolennicy naprotechnologii (metody leczenia zgodnej z nauczaniem Kościoła). Posiadanie dzieci nie jest żadną „należnością”, nie jest prawem, jest łaską czyli darem niezasłużonym. Jest też powołaniem a to oznacza, że w sensie najbardziej dosłownym macierzyństwo i ojcostwa bez Boga nie istnieje w ogóle lub istnieje ale jako uzurpacja i polega na „wykradaniu” i „zawłaszczaniu” sekretu życia Stwórcy. To jest nieporównanie poważniejsza sprawa niż kradzież ognia jakiej dopuścił się Prometeusz, który zresztą poniósł konsekwencje swojej decyzji; codziennie przylatywał jastrząb, który wyjadał mu kawałek wątroby. Zwróćmy uwagę, że nawet świat mitu nie pomija kwestii odpowiedzialności. Nawet mity mówią o konsekwencjach. Starożytni dostrzegali oczywistość związku przyczyny i skutku, której współcześni ludzie wydają się nie zauważać.

MIT II – Cel uświęca środki
Konsekwencją błędnego założenia, że dzieci są kimś (czymś) należnym rodzicom, jest przyjęcie zasady, że każdy sposób „pozyskiwania” dziecka jest dopuszczalny. Jedni robią to poprzez handel żywym towarem (przemyt dzieci z krajów Trzeciego Świata idzie w setki tysięcy), inni poprzez dzierżawę lub sprzedaż materiału genetycznego, inni przez in vitro. W każdym przypadku dziecko jest traktowane przedmiotowo. Przyjęcie zasady, że cel uświęca środki wywołuje prawdziwy efekt domina. Każde kolejne przekroczenie istniejących od zawsze norm, niemal wszystko można wtedy racjonalnie wytłumaczyć i uzasadnić. Wskazując sobie lub innym niezwykle szlachetne cele można być najprawdziwszym barbarzyńcą. Jeśli człowiek, nieważne dorosły czy dziecko, staje się środkiem do celu to znaczy, że zatraciliśmy pojęcie osoby, relacji osobowych, zwłaszcza miłości. Sprowadzamy wszystko do rozważań czy coś jest technicznie, technologicznie możliwe czy nie? Dziecko staje się dla niektórych rodzajem należnej „konsumpcji”. To jest część wielkiej strategii pokus bogacącego się społeczeństwa. Demaskował to Jan Paweł II w Irlandii zanim ten kraj dokonał konsumpcyjnego skoku: „ Szerzący się materializm podporządkowuje sobie człowieka w wieloraki sposób – z agresywnością, która nie oszczędza nikogo. Najświętsze zasady będące dotąd bezpiecznymi przewodnikami jednostek i społeczeństw zostały zupełnie wyeliminowane z życia przez fałszywe rozumienie wolności, świętości życia, nierozerwalności małżeństwa, właściwego sensu życia seksualnego, stosunku do dóbr materialnych oferowanych nam przez postęp. […] Dobrobyt i dostatek – nawet wtedy, gdy dopiero zaczynają być udziałem szerszych kręgów społecznych – prowadzą do przekonania o prawie do wszystkiego, co dobrobyt niesie ze sobą i do stawiania coraz bardziej egoistycznych żądań. Każdy domaga się pełnej wolności we wszystkich dziedzinach ludzkiego postępowania i płynących z niej nowych modeli moralności.[…] Stoimy obecnie w obliczu wyzwania, jakim jest pokusa przyjęcia za prawdziwą wolność tego, co w rzeczywistości jest jedynie nową formą zniewolenia.”(Homilia Msza św. w Phoenix Park w Dublinie, 29.09.1979 r.).Chrześcijaństwo nigdy nie głosiło pojedynczych wartości. Zawsze głosiło system, hierarchię wartości, które wzajemnie siebie potrzebują i afirmują. W chrześcijaństwie najwyższą wartością wcale nie jest życie czy wolność lecz miłość. „ Bóg jest miłością” – mówi Św. Jan (1J 4,8). Może się okazać w że Bóg, który jest miłością, w swoich planach nie przewidział dla tych konkretnych ludzi ojcostwa i macierzyństwa, mimo tkwiących w nich pragnień. A przynajmniej nie należy wykluczać takiego scenariusza!

MIT III – Kościół musi ustąpić, inaczej przegra

Pokusa by w imię zachowania wiernych zrezygnować z wartości jest ogromna. Jak owocowały wszelkie kompromisy na które godzili się ludzie Kościoła ze strachu albo dla uniknięcia odrzucenia, możemy prześledzić na przestrzeni wieków. Złudna obietnica, więcej, prawdziwie demoniczny sofizmat, że jeśli Kościół zrezygnuje z wierności i wymagań, zachowa wiernych wystawiła Kościół katolicki, ale także wszystkie odłamy chrześcijaństwa na ośmieszenie i pogardę. Za każdym razem spełniały się słowa Chrystusa o soli zwietrzałej, która na nic się nie przydaje, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi” – Mt 5,13. Rezygnacja z wartości jest dla Kościoła aktem samobójczym. Tylko wierność daje Kościołowi gen niezniszczalności! Jak długo Kościół trwa wiernie w nauce Pana, może liczyć na Jego obecność i opiekę. Wtedy nie tylko towarzyszy mu obietnica wypowiedziana do Piotra „…bramy piekielne go nie przemogą” – Mt 16,18, ale staje się rzeczywistą przestrzenią i zarazem świadkiem takich właśnie zwycięstw. Odrzucenie głosu Kościoła w tej czy innej kwestii nie jest niczyim zwycięstwem. To nie jest żaden sukces, choć może być i bywa tak przedstawiany w mediach! Tak naprawdę przegrywa wtedy człowiek sam ze sobą i ze słabością, którą w sobie nosi. Kościół nie powinien się bać odrzucenia z powodu wierności. Odrzucenie jest stanem normy dla Kościoła. Ma on do wyboru albo być odrzuconym jako znak sprzeciwu albo jako znak zgorszenia. Jeśli zostanie odrzucony jako znak sprzeciwu trzeba się cieszyć, że światło jest światłem, sól solą a zaczyn zaczynem! Jeśli stanie się znakiem zgorszenia, czeka go podwójne odrzucenie. Kościół nie ma wyboru jest tylko depozytariuszem a nie twórcą Objawienia.

ks. Ryszard K. Winiarski, Lublin

Tekst pochodzi z gazety “Angelus Bronowicki”  nr 4/2008

Trzy mity in vitro

Post navigation