Z dr. Philem Boylem, dyrektorem NaPro Technology Europe z kliniki w Galway (Irlandia) specjalizującej się w leczeniu metodą naprotechnologii, rozmawia Anna Wiejak
Panie Doktorze, może się Pan poszczycić znakomitymi osiągnięciami w leczeniu niepłodności. Czemu zawdzięcza Pan te sukcesy?
– Terapię stosowaną w klinice Galway opieramy na szczegółowym badaniu organizmu kobiety. Obserwujemy szczegółowo wiele funkcji organizmu, zwłaszcza cykl owulacyjny, menstruację, długość cyklu miesiączkowego, długość i jakość fazy śluzu itd. W ten sposób staramy się zidentyfikować problem i powód bezpłodności. Wykorzystujemy także modele płodności Creightona. Po raz pierwszy model Creightona został w pełni opisany w 1980 roku. Polega ona na znormalizowanych obserwacjach, odtworzeniu cyklu menstruacyjnego i sporządzaniu biologicznych markerów, które są niezbędne dla zdrowia i płodności kobiety. Owe „biomarkery” informują o dniach płodnych i niepłodnych, pozwalając na wykorzystanie tego systemu zarówno do zajścia w ciąże, diagnostyki i precyzyjnego leczenia współpracującego z przebiegiem naturalnego cyklu owulacyjnego, jak i zapobieżenia ewentualnemu poczęciu. To właśnie one często informują o nieprawidłowościach zdrowotnych leżących u podłoża niepłodności.
To jest właśnie sekret leczenia bezpłodności?
– To są podstawy. W zależności od potrzeb do leczenia wykorzystujemy najnowsze osiągnięcia medycyny. Czasami potrzebne jest leczenie hormonalne, czasami stosujemy metody chirurgiczne. Dzięki naprotechnologii w ciągu ostatnich dziesięciu lat w Irlandii urodziło się już ponad 750 dzieci. Przy czym około 130 par rodziców owych dzieci próbowało wcześniej bezskutecznie stosować metodę in vitro.
Na czym polega leczenie w naprotechnologii? Jakie były jej początki rozwoju?
– Początki tej nauki wiążą się z osobą prof. Thomasa Hilgersa i założonym przez niego Instytutem Pawła VI. To dr Hilgers rozwinął cały ten system. Okazało się, iż zapewniał on lepszą jakość badań oraz sposób leczenia parom niż te sposoby, z których te pary korzystały już wcześniej i wciąż miały za sobą problemy z uzyskaniem poczęcia dziecka czy też poronienia. W ciągu dwudziestu lat prowadzonych analiz dr Hilgers rozwinął system, który stał się podstawą nauki zwanej naprotechnologią, zajmującej się zaburzeniami związanymi z poczęciem dziecka czy też donoszeniem ciąży do czasu porodu.
Pacjentki, co do których stwierdzimy potencjalne zagrożenie ciąży, są też otoczone szczególną opieką. Są instruowane, w jaki sposób mają rozpoznawać i kontrolować skurcze maciczne. Jeżeli jest to wskazane, podajemy im dodatkowo domięśniowo progesteron, jednocześnie dokładnie mierząc poziom tego hormonu w surowicy krwi, natomiast w przypadku nadmiernej drażliwości macicy terapię tokolityczną wspomagamy terbutaliną. W przypadku pacjentek, które przeszły terapię tokolityczną, włączamy kurację antybiotykową. Ocenę sytuacji opieramy m.in. na badaniu przy pomocy ultrasonografu przebiegu ciąży. Jeżeli USG wykaże nieprawidłowości, przeprowadzamy operację opierścienienia szyjki macicy.
Czy naprotechnologia pomaga kobietom w innych schorzeniach?
– Naprotechnologia to nie tylko leczenie bezpłodności. Jest skuteczna również w leczeniu takich schorzeń jak, m.in. torbiele jajników, syndromu napięcia przedmiesiączkowego, rozpoznaniu przyczyn nieregularnych i nieprawidłowych cykli, zaburzeń hormonalnych, chronicznych upławów czy depresji poporodowej.
W jaki sposób radzicie sobie z bezpłodnością u mężczyzn?
– W wielu przypadkach bezpłodność u mężczyzn może być skutecznie leczona przy pomocy środków medycznych czy interwencji chirurgicznej w układzie urologicznym. Jednakże skuteczność terapii w przypadku mężczyzn jest dużo niższa niż w przypadku kobiet. Dla niektórych medycyna po prostu nie jest w stanie niczego uczynić. Przy obniżonej płodności męskiej tym bardziej istotna staje się dobra znajomość cyklu owulacyjnego kobiety.
Lekarze leczący tą metodą duży nacisk kładą na psychikę pacjentów, co jest rzadko spotykane w medycynie. Dlaczego jest to tak ważne?
– Absolutnie tak. Wychodzimy z założenia, że dziecko powinno być owocem miłości, nie ciężkiej pracy, i będąc istotą delikatną, woli mieć rodziców spokojnych, zrelaksowanych. W tej metodzie pracujemy zarówno nad stanami emocjonalnymi pacjentów, jak i hormonalnymi, ponieważ połączenie tych dwóch obszarów zapewnia większą szansę na odniesienie sukcesu. Jest to bardzo istotne, ponieważ często stres jest jednym z elementów powodujących bezpłodność. Jeżeli zatem wyeliminujemy stres, zwiększa się szansa na poczęcie dziecka.
Czy mógłby Pan podać przykład pary, u której dzięki tej metodzie leczenia udało się doprowadzić do poczęcia dziecka?
– W tej chwili mamy pewną parę, gdzie czterdziestotrzyletnia kobieta jest w 20. tygodniu ciąży. Wszystko wskazuje na to, że urodzi dziecko w oczekiwanym terminie. Rzecz jasna jesteśmy przygotowani na ewentualne komplikacje, w każdym bowiem przypadku istnieje mniejszy lub większy procent szans na powodzenie, o czym zresztą informujemy pacjentów. Zdarza się, że kiedy bezpłodna para przychodzi na leczenie, nie jestem w stanie z góry stwierdzić, czy zastosowana terapia okaże się skuteczna. Jest to sprawa zupełnie indywidualna. Pacjenci jednak najczęściej decydują się na nią, ponieważ chcą wypróbować tę metodę i mają nadzieję, że leczenie przyniesie upragniony skutek. Decyzję ułatwia fakt, że naprotechnologia jest stosunkowo niedroga i nie wykańcza emocjonalnie, jak np. in vitro.
Zatem naprotechnologia jest całkowicie bezpieczna, nie niesie ze sobą żadnego ryzyka dla zdrowia? Jest też bezpieczna z punktu widzenia etyki?
– Jest ona całkowicie zgodna z katolickimi i medycznymi normami etycznymi. Nie czynimy niczego, co w jakimkolwiek stopniu byłoby przeciwne nauczaniu Kościoła katolickiego. Z drugiej strony możemy argumentować, że to, co opiera się na normach etycznych i moralnych we współpracy z osiągnięciami medycyny, przynosi pozytywne efekty. Jednocześnie sprzeciwiając się etyce w medycynie, czyni się wiele zła, wyrządza krzywdę konkretnym osobom.
Jak bezpieczna jest naprotechnologia w porównaniu z in vitro?
– Metoda in vitro niesie za sobą nieporównywalnie większe ryzyko. Trudno je porównywać ze sobą. Przy zastosowaniu naprotechnologii stopień ryzyka zarówno dla matki, jak i dla dziecka jest niemalże równy zeru, a już nigdy ta metoda nie doprowadziła nikogo do śmierci. Tymczasem od 2003 r. w samej Irlandii w wyniku powikłań po in vitro zmarły co najmniej dwie kobiety: u jednej wykryto hiperstymulację jajników, u drugiej natomiast wystąpiła sepsa. Ponadto IVF jest sztuczną metodą zapłodnienia, a stosowana przez nas metoda jest naturalna, zatem pozostająca w zupełnej harmonii z ludzkim organizmem. Nie wywołuje przy tym takiego stresu jak in vitro. Co jest jeszcze ważne – przy stosowaniu naprotechnologii występuje bardzo niewielki odsetek ciąż bliźniaczych oscylujący na granicy 3,5-4 procent. Podczas gdy przy stosowaniu metody in vitro wynosi on 30 procent. Nie zdarza się przy tym, aby dzieci poczęte metodą naprotechnologii miały problemy zdrowotne tak częste, jak w przypadku tych poczętych metodą IVF. Pary, które skorzystały z naszej metody, są obecnie rodzicami średnio dwójki dzieci.
Co zatem doradziłby Pan parze, która chce zastosować metodę in vitro? Czy odradziłby Pan im to i polecił naprotechnologię?
– Wszyscy specjaliści zgadzają się co do tego, że naturalna metoda poczęcia jest metodą najlepszą, natomiast stosowanie sztucznego zapłodnienia powinno być rozważane w kategoriach „medycznej mody”. Dla mnie osobiście IVF jest nie do przyjęcia i odradzałbym każdemu poddanie się tej metodzie zapłodnienia z powodów zarówno medycznych, jak i emocjonalnych, psychologicznych czy etycznych. Jednak jest mnóstwo osób, u których sześciomiesięczna terapia w oparciu jedynie o dobre zaznajomienie się z własnym cyklem owulacyjnym nie przynosi rezultatu. W takich przypadkach staramy się dobrać odpowiedni, wyspecjalizowany sposób leczenia spośród licznych dostępnych w ramach naprotechnologii, czyli we współczesnej medycynie. Jeżeli i to nie przynosi rezultatu, nie stosujemy innych metod.
Większość ludzi nigdy nie słyszała o naprotechnologii, natomiast doskonale zdaje sobie sprawę z istnienia IVF. Dlaczego tak się dzieje, że skuteczna metoda pozostaje nieznana, natomiast nieskuteczną znają niemalże wszyscy?
– Metoda zapłodnienia in vitro współcześnie wzbudza wiele emocji. Kiedy po raz pierwszy przeprowadzono zabieg zapłodnienia in vitro, wzbudziło to ogromne zainteresowanie mediów. Dziesięć lat temu w Irlandii na stronie internetowej friends of fertility care.org próbowaliśmy skupić uwagę mediów, gdy zaczynaliśmy swoją działalność w naszej klinice w Galway. Cała trudność polega na tym, iż naprotechnologia to trudniejszy do przyswojenia system niezbędny do późniejszego przeprowadzenia terapii, a także na tym, że jest to bardzo rozległa dziedzina. Jest działalnością, od której środowisko medyczne oczekuje więcej niż od każdej innej działalności, ponieważ właśnie z powodu wielopłaszczyznowego działania każda porażka może zostać wykorzystana przeciwko nam. Większość pacjentów nie zastanawia się jednak, na jakich zasadach to działa. Oni po prostu chcą mieć dzieci, a przykład wielu par pokazuje, że stosowana przez nas metoda jest skuteczna. Przypadek każdego pacjenta traktujemy w sposób indywidualny. U niektórych pacjentów konieczne jest zebranie większej liczby danych, co oczywiście dzieje się w czasie. Nieraz jest to dłuższa diagnoza i leczenie. Nieraz przebiega szybciej. Przebieg badań nad innymi z kolei umieszczamy w czasopismach medycznych.
Czy naprotechnologia to kosztowne leczenie?
– Stosując metodę naprotechnologii, pacjent musi zapłacić średnio 1000 euro, przy czym cena zależy od liczby wizyt, na jaką musi się zgłosić. Tymczasem w Irlandii koszt przeprowadzenia in vitro jest o wiele wyższy. Wynosi 3,2-3,5 tys. euro.
Czy naprotechnologia jest dostępna jedynie w Stanach Zjednoczonych i Irlandii?
– Lada moment będzie dostępna również w Polsce, ponieważ już prowadzimy w waszym kraju szkolenia w tym zakresie. Mamy zatem nadzieję, że nastąpi to w ciągu najbliższych miesięcy.
A co z innymi krajami europejskimi?
– W Szwajcarii mamy dwóch lekarzy praktykujących tę metodę. Wysłaliśmy szkoleniowców do Słowacji i Chorwacji. Mamy nadzieję wysłać kogoś do Francji, Hiszpanii i Portugalii.
Dziękuję serdecznie za rozmowę.
Anna Wiejak